poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Rozdział 15



Cassandra Devereux.


     Te dwa słowa, a raczej jedno imię sprawiło, że Luna mało co nie dostała palpitacji. Nogi zrobiły się jej jak z waty, kiedy uświadomiła sobie, że na rzeź zabierają bezbronną, dwunastoletnią dziewczynkę. Na dodatek przez ostatnie kilka dni Cassie i ona znacznie się do siebie zbliżyły, zaczęły traktować się jak siostry.
     McGonagall rozpaczliwie patrzyła na wszystkie dziewczyny.
 - Czy jest ktoś, kto chciałby zastąpić ją w Turnieju? 
     Cisza. Luna zaczęła nerwowo spoglądać na boki, jednak nie wydawało jej się, że ktokolwiek ma zamiar się zgłosić.
     Cassie powoli wyszła z szeregu. Jej oczy błyszczały od łez, dłonie miała zaciśnięte w piąstki.Powoli weszła na podest; profesorka poklepała ją pocieszająco po ramieniu i minęła chwila, zanim była w stanie mówić dalej.
 - W takim razie przechodzimy do chłopców..
 - Stop! - Krzyknęła Luna i wyszła przed szereg, zwracając ku sobie wzrok wszystkich na sali.  - Zgłaszam się na uczestnika. - Dodała już ciszej, czując, że głos zaraz jej się załamie.
     Cassie zbiegła z podestu i rzuciła się wprost w objęcia Luny.
 - Nie musisz... - Szepnęła. Białowłosa poczuła jej łzy na swoim ramieniu.
 - Wracaj do szeregu. - Nakazała Luna, a kiedy uwolniła się z jej uścisku, wyprostowała się i ruszyła ku podestowi.
     Czuła ciarki na karku i plecach; wszyscy zebrani wpatrywali się w nią z przejęciem. Lovegood zajęła miejsce po prawej stronie profesor McGonagall. Ta poklepała ją po plecach, a w jej oczach widać było wdzięczność. Powoli podeszła do drugiej misy i zanurzyła w niej rękę. Pomieszała chwilę i wyciągnęła z niej karteczkę. Powoli ją rozprostowała. W Wielkiej Sali panował gwar, głównie z powodu wyczynu Luny, więc McGonagall musiała podnieść głos, aby usłyszeli drugiego kandydata.
 - Philip Crawford!
     Głosy natychmiast umilkły. Przez chwilę nikt się nie poruszał, po czym z szeregu po lewej stronie wyszedł owy chłopak. Miał krótkie, kasztanowe włosy i błękitne oczy. Nos miał dość mały, usta za to były duże i pełne. Z pewnością był uważany za przystojnego.
     Zajął miejsce po drugiej stronie McGonagall i spojrzał na Lunę z niemałym strachem w oczach.
 - A więc oto reprezentanci Hogwartu: Luna Lovegood i Philip Crawford!
     Po Sali rozeszły się klaski oraz słyszalne odgłosy ulgi.


~*~


     Luna wpadła do swojego dormitorium i pozwoliła, aby łzy pociekły po jej policzkach. Strasznie się bała tego turnieju, jednak nie miała innego wyjścia. Nie mogła pozwolić, aby posłali na pewną śmierć Cassie. Nie mogłaby oglądać jej męczarni na arenie, tego, jak się wykańcza psychicznie, tego, że z każdej strony czyhało na nią dwadzieścia jeden osób, gotowych zabić ją z zimną krwią. A kto wie – może Philip też chciałby zabić młodą Krukonkę, aby zdobyć całą chwałę w szkole? Albo zaczekałby, aż ktoś inny ją zamorduje? Nie wiadomo. Ale Luna postanowiła jedno – nie zaufa mu tylko dlatego, że są z tej samej szkoły. On musi zdobyć jej zaufanie, do tego czasu będzie bardzo czujna.
     Po niespełna pięciu minutach do dormitorium wpadła Rosalie, a za nią Lily i … Alex. Rose rzuciła się na Lunę i zamknęła ją w stalowym uścisku jej silnych ramion. Również zaczęła szlochać.
 - Nie możesz dać się zabić. – Warknęła groźnie, kładąc nacisk na dwa pierwsze słowa. Wyglądała jak matka dająca dziecku przestrogę. – Masz szansę wygrać.
 - Ja nie mam szansy! – Wybuchła Luna. – Szansa, że znajdę różdżkę jest nikła, a bez niej sobie nie poradzę! Nie potrafię walczyć!
 - Nauczysz się. – Rosalie odsunęła ją od siebie na długość wyciągniętych ramion i spojrzała jej w oczy. – Vivienna Cię nauczy. Masz dać z siebie wszystko. – Powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu.
 - Zawrzyj sojusz z Philipem. – Wtrąciła nieśmiało Alex. Stojąca do niej plecami Rose odwróciła w jej stronę głowę. – Twoje szanse na przetrwanie wzrosną. Na słabego to on nie wygląda.. – Dodała, spuszczając wzrok.
 - Alex ma rację. – Mruknęła Lily. Jej dotychczasowy temperament i pewność siebie zniknęły wraz z chwilą, kiedy Luna zaczęła się przyjaźnić z Rosalie.
 - To prawda. – Rose spojrzała na białowłosą i zaczęła świdrować ja wzrokiem.
 - Spróbuję. – Jęknęła Lovegood.
 - A na razie.. Na razie nie myśl o Turnieju.  W przyszłym tygodniu zaczynają się ferie Świąteczne, a szkolenie zaczniecie dopiero w styczniu. Do tego czasu powinnaś się uspokoić. 


~*~


     Luna zaczęła się pakować w niedzielę, trzy dni przed wyjazdem. Od losowania minęły już cztery długie dni, a wszyscy uczniowie patrzyli na nią z zaciekawieniem, kiedy chodziła korytarzami z Rosalie u boku. Z Philipem nie zamieniła jeszcze ani  jednego słowa. Tłumaczyła to sobie brakiem czasu, ale tak naprawdę był tylko jeden powód – nieśmiałość. Luna nie miała odwagi do niego zagadać, miała nadzieję, że chłopak weźmie sprawy w swoje ręce i do niej zagada, jednak nadal się tego nie doczekała, a w końcu było coraz mniej czasu. Po Świętach zaczną szkolenie, a wtedy raczej nie będzie czasu na pogawędki.


~*~

     Po śniadaniu Krukonka wyszła na błonia, chcąc zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Przebrnęła przez śnieg obok Wierzby Bijącej, która właśnie strzepywała biały puch ze swoich gałęzi i ruszyła w stronę zamarzniętego jeziora. Za pomocą różdżki usunęła spod jednego drzewa śnieg i usiadła na miękkiej trawie. Oparła się o pień i patrzyła na nienaruszoną taflę wody, kiedy jej uwagę przykuła samotnie spacerująca postać. Spod kaptura owej osoby wystawał lekko wyblakły, rudy kosmyk włosów…
 - Ginny! – Krzyknęła Luna, a dziewczyna odwróciła się w jej stronę. Uśmiechnęła się smutno i dołączyła do Krukonki pod drzewem.
 - Cześć, Luno. – Powiedziała, wypranym z emocji głosem. Białowłosa miała wrażenie, że jej wściekle zielone oczy straciły swój blask i lekko poszarzały. Pod oczami rudowłosej widać było lekko fioletowe kręgi, które były oznaką zmęczenia.
 - Coś się stało? – Spytała troskliwie Luna.
 - Nie, nie… - Szepnęła Ginny, jednak po chwili westchnęła i mówiła dalej: - Tak.
 - Możesz mi powiedzieć. Spróbuję Ci pomóc. – Zaoferowała się Krukonka, biorąc towarzyszkę za rękę i ściskając ją pocieszająco.
 - Chodzi o to, że… muszę zostać w Hogwarcie na  Święta. Tata non stop pracuje od kiedy śmierciożercy uciekli z Azkabanu, mama wyjechała do Bill’a, a bliźniacy są zajęci sklepem. Po Ronie, Harry’m i Hermionie słuch zaginął, więc wiesz…
     Luna zastanowiła się chwilę. Nie minęła minuta, kiedy wpadła na pewien pomysł.
 - A może chcesz jechać do mnie? Mój tata na pewno nie będzie miał nic przeciwko.
     Oczy Gryfonki rozjaśniły się.
 - Naprawdę bym mogła?
 - Ależ oczywiście! Będzie bardzo fajnie.
 - No… No dobrze. Pomożesz mi się spakować?
 - Jasne!- Obie poderwały się z miejsca, nie mając najmniejszego pojęcia, że przez cała rozmowę ktoś ich obserwował.

3 komentarze:

  1. Super. Luna jest odważna. Kurcze nie wiem co napisać, nie jestem w tym tak świetna jak ty. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz dopiero przeczytalam caly blog! Jest on tak inny od wszystkich jakie do tej pory czytalam ;) (to pierwszy Luna&Draco w mojej historii) Zauwazylam juz jak inne czytelniczki, ze czesto nawiazujesz do Igrzysk Smierci, podoba mi sie to bardzo, ale jednak czasem mnie to denerwuje, bo uwazam, ze w niektorych przypadkach jest to niemalze skopiowane ( nie mysle o twoim blogu negatywnie i chce by byl lepszy) Nie krylam jednak zdumienia kiedy zauwazylam jak malo osob komentuje twoj blog! Postaram sie go polecic kolezanka, pewnie tez im sie strasznie spodoba.:) Mysle jednak, ze czasem moglabys dodac troche starej Luny zakochanej chociazby w budyniu ;*
    Zycze duzo weny
    Olicja ( od teraz czestsza komentatorka xD)

    OdpowiedzUsuń
  3. Heyka ! Tu ♥Animka♥
    Bardzo podoba mi się blog który prowadzisz :) Zazwyczaj jak czytam blogi, patrze na datę i ostatni rozdział zawsze jest dodawany jakieś 2 lata temu. Jak spojrzałam u cb. Szok ! Po prostu atak euforii! Czekam niecierpliwie na następny !
    Bay ! ♥Animka♥

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Jill