czwartek, 29 sierpnia 2013

Rozdział 16

     Para buchała ze wszystkich stron, okrywając białym, puchatym płaszczem cały peron i ekspres Hogwart-Londyn. Luna machała swoją dłonią przed twarzą, aby odgonić biały dym i móc czymś oddychać. Wlokła za sobą swój kufer, szukając wśród tłumu dzieci Ginny, która gdzieś się zawieruszyła. Chciała znaleźć jakąś swoją koleżankę i się pożegnać, ale czy zwykłe „pa, zobaczymy się po Świętach” trwa aż piętnaście minut?
     Pierwszy, głośny gwizd zagłuszył rozmowy uczniów i oznaczał to, że za pięć minut odjazd. Ostatni raz rozejrzała się po peronie, ale nie zauważyła burzy rudych włosów, więc pomyślała, że Ginny jest już w pociągu i czeka tam na nią. Zaczęła przepychać się do drzwiczek pociągu, co jakiś czas używając łokci, jeśli ktoś nie chciał się odsunąć. Kiedy dotarła do małych, trzystopniowych schodków, z największym trudem podniosła kufer i powoli wciągnęła go do wąskiego korytarzyka. Szła powoli, zaglądając po kolei do przedziałów, mając nadzieję, że zaraz zobaczy roześmianą twarz swojej przyjaciółki, jednak tak się nie stało. Kiedy doszła do końca ekspresu, doszło do niej, że Ginny nie ma w pociągu. Już miała wejść do pustego przedziału, kiedy doszedł do jej uszu cichy, jakby odległy krzyk.
     Dałaby sobie rękę uciąć, że ktoś wołał jej imię.
     Zdezorientowana rozejrzała się za siebie, przytrzymując się ścianki korytarzyka, bo pociąg powoli ruszał. Spojrzała w okno i zobaczyła zdyszaną, czerwoną na twarzy Weasley'ównę, które pędziła ile sił w nogach w stronę pociągu. Luna dopadła drzwi ekspresu i otworzyła je lekko tak, aby dziewczyna dała radę się przez nie przecisnąć.
Pociąg powoli przyspieszał.
 - Szybciej! - Krzyknęła Białowłosa, wyciągając rękę w stronę przyjaciółki. Jej palce zacisnęły się na nadgarstku Rudowłosej i szarpnęła szybko ramieniem w swoją stronę i wciągnęła ją do korytarzyka.
 - Boże, dziękuję... - Wysapała Gryfonka, opierając się o ściankę przedziału. - Moja sowa, Amala... Ona... Ona wyleciała z klatki, nie wiem jakim cudem... - Dziewczyna z trudem łapała powietrze, przyciskając dłoń do piersi, by powoli się uspokoić. - Musiałam ją złapać... Jest jeszcze mała, nie trafiłaby do twojego domu... - Posłała karcące spojrzenie siedzącej w klatce Amali, małej, kruczoczarnej sowie, która spuściła swój łebek, jakby wiedziała, że Ginny karci ją za złe zachowanie. 
 - Chodź, uspokój się. - Luna wciągnęła ją do przedziału i posadziła na siedzeniu obok okna. Pociąg gnał już po torach, zostawiając za sobą kurz, który po kilku sekundach z powrotem opadał na ziemię.


~*~

     Krukonka za wszelką cenę chciała posłuchać rady Rosalie, aby nie myślała o Turnieju i nie przejmowała się nim, ale ona tak nie potrafiła. Czuła się okropnie, dręczyły ją koszmary, a raczej jeden koszmar, bo za każdym razem powracał w tej samej formie; okrutny śmiech pewnej dziewczyny o dziwnie granatowych włosach i lekko skośnych oczach, zielony błysk i ciemność. Bała się, że umrze na tej arenie, nieważne, z jakiego powodu. Może się odwodni, może umrze z głodu, albo... albo ktoś ją dopadnie i ukatrupi na miejscu.
     Na tą myśl mocniej ścisnęła koraliki, które nawlekała na sznurek. Przyrzekła sobie, że nie da się łatwo wyeliminować, pokaże, że nawet taka krucha dziewczyna jak ona może zajść bardzo daleko bez niczyjej pomocy. 
 - Chociaż... Może z pomocą Philipa uda mi się wygrać. - Pomyślała, marszcząc delikatnie brwi.
 - Daj spokój. - Mruknął głosik w jej głowie zirytowanym tonem.- Pewnie pomyśli, że skoro jesteś taka słaba, to na starcie spisze Cię na straty. Kto wie, może to on wtedy pierwszy Cię zabije?
     Luna zacisnęła wargi w cienką linię. A jeśli to prawda? W końcu to nawet możliwe, że już teraz planuje, jak ją wyeliminować z gry.
     Jeśli tak jest, to musi się liczyć z tym, że Krukonka tak łatwo się nie podda.


~*~

 - Daleko jeszcze? Luna, idziemy już od dziesięciu minut...
 - Już blisko. Zaraz będziemy przy świstokliku...
     Weszły do małego zaułka pełnego kontenerów na śmieci. Ginny z niesmakiem zatkała nos i skrzywiła się widząc, że Luna sięga za jeden z śmietników. Wyjęła zza niego stary, poobijany czajnik i postawiła go na ziemi. Rudowłosa przekrzywiła lekko głowę, przyglądając się zepsutej rzeczy.
 - To wasz świstoklik? Twój i taty? - Spytała, na co Białowłosa kiwnęła głową.
 - Zawsze tak wracam do domu z tatą... Dzisiaj chyba zatrzymało go coś ważnego, skoro nie przyszedł. Gotowa?
 - Gotowa.
     Obie położyły ręce na czajniku i spojrzały sobie w oczy. Ich serca znacznie przyśpieszyły, podróż świstoklikiem nie była zbyt przyjemna. 
 - Na trzy... Raz, dwa, TRZY!
     Luna poczuła znajome szarpnięcie w okolicach pępka i nim zdążyła mrugnąć, wylądowała na małym wzgórzu, prosto w górkę siana. Ginny nie miała takiego szczęścia, wpadła na małego stawu, wciąż kurczowo ściskając rączkę swojego kufra. Białowłosa wybuchła śmiechem i z trudem pohamowała łzy, kiedy rudowłosa wynurzyła się z wody sięgającej jej do kolan, a po jej twarzy i szczacie zaczęły spływać strużki wody i błota. 
 - Ha, ha, ha! - Parsknęła Gryfonka, odgarniając mokre włosy z twarzy. - Bardzo zabawne!
     Białowłosa zaczęła tarzać się po ziemi, zanosząc się śmiechem. Nie dała rady powstrzymać już łez, więc po krótkiej chwili zaczęła ciągać nosem.
 - No dobra, przestań już. - Mruknęła poirytowana Ginny i wywróciła oczami. - Gdzie wasz dom?
     Luna w końcu się uspokoiła, a jej brzuch zaczął boleć od nadmiaru śmiechu. Otarła łzy z policzków i rzęs, po czym chwyciła swój kufer i podniosła go z ziemi. 
 - Wybacz... - Wydukała, rozmasowując obolały brzuch wolną dłonią. Wskazała głową drugą górkę, znajdującą się kilkanaście metrów od nich. Widać było za nią wystający komin, z którego buchał czarny jak smoła dym. - Już blisko. - Pocieszyła przyjaciółkę. Ginny wyszła ze stawu, a przy wyciąganiu butów z błota słychać było donośne cmoknięcie.
 - Chodźmy już. Chcę jak najszybciej się przebrać...


~*~

     Luna mieszkała ze swoim tatą w średniej wielkości domu z parterem i pierwszym piętrem. Nie wyglądał on zbyt stabilnie, ponieważ przechylał się lekko w lewą stronę na ogromnych rozmiarów choinkę, której czubek znajdował się kilka metrów nad dachem budowli. Drzewo było już pięknie ustrojone; kolorowe bombki ciążyły na niemal każdej jej gałązce, piękne, srebrne ptaki latały wokół domu i sosny, błyszcząc niczym gwiazdki. Na czubku choinki siedział aniołek, śpiewając wszelkie kolędy, a jego głos pieścił uszy wszystkich ludzi, którzy go usłyszeli.
     Luna wraz z przyjaciółką weszły do domu tylnim wejściem  od strony kuchni; małego pomieszczenia o zielono-niebieskich  ścianach, małym stole dla dwóch osób, piecykiem i kilkoma szafkami o kolorze rażącej żółci. 
     Białowłosa postawiła swój kufer na szarawej podłodze, tuż obok ściany i rozejrzała się po pomieszczeniu. Nie dochodził do niej żaden dźwięk oprócz lekkie skrzypienie podłogi towarzyszące krokom Ginny, która właśnie oglądała pięknie namalowane przez Lunę motyle na każdym z rogów białego stołu. 
 - Tato? - Zawołała, lecz kiedy nie otrzymała odpowiedzi, krzyknęła trochę głośniej: - Tato? Jesteś w domu?
     Cisza.
     Strach spłynął na Krukonkę niemal natychmiast. Jej ojciec zawsze był w mieszkaniu, lub w jego obrębie, więc co się stało? Czyżby miał jakiś wypadek? A może ktoś go porwał? Nie, to akurat nie wchodziło w grę. Chociaż... Śmierciożercy wciąż grasowali po ulicach...
 - Tato! - Pisnęła Lovegood, wybiegając na podwórko i rozglądając się nerwowo dookoła. Ginny dołączyła do niej po krótkiej chwili i również zaczęła nawoływać ojca Luny.
     Nagle zobaczyły kogoś na szczycie małej górki, po której schodziły kilka minut temu. Pan Lovegood schodził powoli po stromym zboczy, jednak zachaczył stopą za jakiś korzeń i w następnej chwili turlał się szybko w stronę domu. Luna wraz z Ginny ustąpiły w ostatniej sekundzie - w innym przypadku mężczyzna by je staranował.
 - O jejuńku... Co ze mnie za niezdara... - Wysapał, podnosząc się z ziemi. Białowłosa złapała go za rękę i pomogła stanąć na równe nogi. - Luna! - Krzyknął radośnie i utulił mocno córkę, aż zabrakło jej tchu. - A to jest pewnie ta twoja przyjaciółka, o której mi pisałaś? - Uśmiechnął się życzliwie do Ginny, a ona odwzajemniła gest. 
 - Tak tato, to najmłodsza córka Państwa Weasley'ów. 
 - W to nie wątpię! Od razu można poznać po włosach! - Zachichotał. - Chodźcie do środka, zrobię herbaty... 


1 komentarz:

  1. UDZIELASZ KOREPETYCJI?XD Na serio świetny blog :)

    OdpowiedzUsuń

Szablon wykonany przez Jill