Malfoy Manor – ogromny, ponury dwór zamieszkany przez rodzinę arystokratów. Gdyby nie zapalone wieczorami światła, nienaganny wygląd dziedzińca oraz wyraźnie zadbany ogród z białymi i czerwonymi różami o ostrych kolcach, można pomyśleć, że to stare, opuszczone muzeum. Wydeptana kamienna ścieżka prowadziła do wielkich, mosiężnych drzwi z staroświecką kołatką, bez dzwonka. Zasłony we wszystkich oknach były zrobione z ciemnego materiału, doskonale chroniły przed promieniami słonecznymi zaspane z rana oczy. Dom ze wszystkich stron otaczał niewielki murek z czerwonych cegieł, a idealnie naprzeciwko drzwi była wielka, metalowa brama.
Draco szedł u boku swojej matki Narcyzy w stronę wejścia, co jakiś czas wzdrygając się, słysząc ponure pohukiwanie sów i tajemniczy szelest w idealnie wyciętych w kostkę krzakach. Tak naprawdę od zawsze wolał przebywać w Hogwarcie; nigdy nie był zadowolony z powrotu do domu i zawsze wyczekiwał końca świąt czy wakacji.
- Chodź, Draco. – Powiedziała Cyzia, otwierając powoli skrzypiące lekko drzwi. – Ojciec czeka na Ciebie w środku.
Ślizgon poczuł gęsią skórkę na całym ciele i to nie było wynikiem tego, że kolejny podmuch mroźnego, zimowego wiatru próbował pozrywać im czapki z głów. Powoli wszedł do ciemnego przedpokoju, wyłożonego miękkim, bordowym dywanem i ścianami koloru ciemnego brązu. Na końcu znajdował się salon; zza drzwi wydobywała się delikatna, złocista poświata, więc Draco od razu zrozumiał, że kominek jest rozpalony i to właśnie tam czeka na niego Lucjusz.
Powoli zdjął z szyi szalik, powiesił na wieszaku płaszcz i zaczął odwiązywać sznurówki obuwia, byleby tylko opóźnić spotkanie z ojcem. Jego matka zniknęła już za drzwiami kuchni; najwyraźniej nie miała zamiaru być przy ich rozmowie.
Kolejny zły znak.
Bardzo rzadko Ślizgon musiał rozmawiać ze swoim rodzicielem w cztery oczy. Zazwyczaj towarzyszyła im Narcyza bądź chociażby któreś ze służących ze skrzatów.
Teraz jednak salon był prawie pusty, co zdążył zauważyć, zerkając przez uchylone drzwi. Powoli, próbując nie zaskrzypieć deskami podłogi, co i tak nie było możliwe, bo dom był bardzo dobrze zadbany, wszedł do dużego pomieszczenia. Ściany miały kolor ciemnej wiśni, meble z czarnego mahoniu. Nie było dywanu - tylko lśniące deski podłogowe. Przy kominku znajdującym się idealnie na wprost drzwi stały dwa fotele - jeden zapewne był zajmowany przez ojca Ślizgona.
Draco usiadł na miękkim fotelu z czerwonymi poduszkami i zerknął na Lucjusza - jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, siedział sztywno i wpatrywał się w płomyki, które lizały drewno w kominku. Chłopak odchrząkną cicho, ale nie widząc żadnych reakcji ze strony mężczyzny, postanowił coś powiedzieć.
- Witaj, ojcze. - Mruknął cicho; w ich domu nie tolerowano głośnego mówienia i zachowania.
W końcu na niego spojrzał. Jego szare oczy penetrowały twarz syna, jakby po raz pierwszy w życiu go zobaczył, po czym, bez owijania bawełnę wymówił słowa, których Draco najmniej się nie spodziewał.
- Czarny Pan... - Wyszeptał. - Chce się z Tobą widzieć. Dzisiaj. W nocy.
Luna wpatrywała się w krajobraz za oknem, próbując po raz setny tego dnia powstrzymać łzy. Nie mogła sobie darować tego, co zrobiła dzisiaj rano swojemu tacie, po prostu nie mogła. Widok jego twarzy, z której powoli znikał uśmiech, tkwił w jej pamięci i nawiedzał ja wtedy, kiedy udało jej się w końcu zapanować nad szlochem i łzami. Ginny co chwilę do niej przychodziła, szepcząc pocieszające słowa i głaszcząc ją po włosach. Pozwalała Krukonce moczyć swoją koszulkę, wysłuchiwała jej lamentów i zaprzeczała, kiedy Białowłosa mówiła, że jest najokropniejszą osobą na świecie.
- Wcale tak nie jest... - Mówiła cicho. - Po prostu... po prostu powiedziałaś prawdę...
- Łamiąc mu przy tym serce! - Luna załkała głośno. - Gdybym powiedziała mu później... przed wyjazdem... to... to...
- To co? - Ginny uniosła pytająco brwi. - Raczej byłoby jeszcze gorzej. Możliwe, że miałby do Ciebie, żal, że nie powiedziałaś mu wcześniej...
Nie było sensu się spierać; Gryfonka miała rację. Wcześnie mówiąc swojemu ojcu, że za kilka tygodni wyjedzie na arenę... było dobrym posunięciem.
Luna postanowiła nie płakać więcej z tego powodu. Miała zamiar spędzić ten marny tydzień z tatą najlepiej jak się da - żeby spędzić z nim prawdopodobnie jej ostatnie tygodnie życia i zapamiętać te cudowne chwile, wspominać go jako najważniejszą osobę w swoim dość krótkim życiu.
Pogodziła się już z tym, że ma marne szanse na przeżycie. Nie chciała robić sobie i innym złudnych nadziei - później cierpieliby jeszcze bardziej.
Bardzo rzadko Ślizgon musiał rozmawiać ze swoim rodzicielem w cztery oczy. Zazwyczaj towarzyszyła im Narcyza bądź chociażby któreś ze służących ze skrzatów.
Teraz jednak salon był prawie pusty, co zdążył zauważyć, zerkając przez uchylone drzwi. Powoli, próbując nie zaskrzypieć deskami podłogi, co i tak nie było możliwe, bo dom był bardzo dobrze zadbany, wszedł do dużego pomieszczenia. Ściany miały kolor ciemnej wiśni, meble z czarnego mahoniu. Nie było dywanu - tylko lśniące deski podłogowe. Przy kominku znajdującym się idealnie na wprost drzwi stały dwa fotele - jeden zapewne był zajmowany przez ojca Ślizgona.
Draco usiadł na miękkim fotelu z czerwonymi poduszkami i zerknął na Lucjusza - jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, siedział sztywno i wpatrywał się w płomyki, które lizały drewno w kominku. Chłopak odchrząkną cicho, ale nie widząc żadnych reakcji ze strony mężczyzny, postanowił coś powiedzieć.
- Witaj, ojcze. - Mruknął cicho; w ich domu nie tolerowano głośnego mówienia i zachowania.
W końcu na niego spojrzał. Jego szare oczy penetrowały twarz syna, jakby po raz pierwszy w życiu go zobaczył, po czym, bez owijania bawełnę wymówił słowa, których Draco najmniej się nie spodziewał.
- Czarny Pan... - Wyszeptał. - Chce się z Tobą widzieć. Dzisiaj. W nocy.
Luna wpatrywała się w krajobraz za oknem, próbując po raz setny tego dnia powstrzymać łzy. Nie mogła sobie darować tego, co zrobiła dzisiaj rano swojemu tacie, po prostu nie mogła. Widok jego twarzy, z której powoli znikał uśmiech, tkwił w jej pamięci i nawiedzał ja wtedy, kiedy udało jej się w końcu zapanować nad szlochem i łzami. Ginny co chwilę do niej przychodziła, szepcząc pocieszające słowa i głaszcząc ją po włosach. Pozwalała Krukonce moczyć swoją koszulkę, wysłuchiwała jej lamentów i zaprzeczała, kiedy Białowłosa mówiła, że jest najokropniejszą osobą na świecie.
- Wcale tak nie jest... - Mówiła cicho. - Po prostu... po prostu powiedziałaś prawdę...
- Łamiąc mu przy tym serce! - Luna załkała głośno. - Gdybym powiedziała mu później... przed wyjazdem... to... to...
- To co? - Ginny uniosła pytająco brwi. - Raczej byłoby jeszcze gorzej. Możliwe, że miałby do Ciebie, żal, że nie powiedziałaś mu wcześniej...
Nie było sensu się spierać; Gryfonka miała rację. Wcześnie mówiąc swojemu ojcu, że za kilka tygodni wyjedzie na arenę... było dobrym posunięciem.
Luna postanowiła nie płakać więcej z tego powodu. Miała zamiar spędzić ten marny tydzień z tatą najlepiej jak się da - żeby spędzić z nim prawdopodobnie jej ostatnie tygodnie życia i zapamiętać te cudowne chwile, wspominać go jako najważniejszą osobę w swoim dość krótkim życiu.
Pogodziła się już z tym, że ma marne szanse na przeżycie. Nie chciała robić sobie i innym złudnych nadziei - później cierpieliby jeszcze bardziej.
---------------------------------------------------------------------------------------
Cześć!
Wybaczcie, że tak długo się nie odzywałam. Po prostu nie miałam czasu. Ostatnio na komputerze siedzę coraz rzadziej, najwięcej wieczorami i jestem zbyt zmęczona, by coś napisać.
Jak widzicie - zmieniłam szablon. Mam nadzieję, że się podoba! :D
Oficjalnie poszukuję bety. Chętnych proszę na napisanie pod notką swojego adresu e-mail!
Chętnie zostanę Twoją betą :3 mój mejl: dramione.1999@gmail.com
OdpowiedzUsuńI zapraszam na bloga! http://tak-wiele-ksiazek-tak-malo-czasu.blogspot.com/
Nowa notka już jutro!
Pozdrawiam, Fallen_Angel
P.s. kiedy nowa notka u Ciebie? ;*